Oba słowa tytułu czytać należy akcentując ich ostatnią sylabę — pozwala to wejść w odpowiedni rytm emocjonalny i wyeksponować istotę. Postaram się teraz to uzasadnić.
Telewizję publiczną — zwłaszcza jej programy informacyjne, ale także publicystykę — krytykuję od stycznia 2016. To już 45 miesięcy, kilkanaście, jak mniemam, dłuższych postów na blogu i twitterze, kilka tysięcy pojedyńczych tweetów, a każdy najczęściej bliski objętości maksymalnej (280 znakow). Szacuję więc, że w sumie to 150 – 200 tysięcy słów. W tym, jak sądzę, 100-150 epitetów (około 0.07%), oceny to zapewne 8-10%. Reszta —
90% całości, od 130 do 180 tysięcy słów, czyli książka o objętości ca. 1100-1600 stron
— to merytoryczne uzasadnienie mojej opinii. Czy to dość? I po jakiego diabła o tym piszę? Cóż, jak to ostatnio bywa, sprowokowała mnie para tweetów.
Proszę zwrócić uwagę, że mowa o oficjalnym portalu jedynej publicznej stacji informacyjnej. Odpisałem:
Reakcji się nie spodziewałem, ale po 7 godzinach czas zrealizować zapowiedź. Stąd ten post. Tytuł zmodyfikowałem lekko pod wpływem uwag na tt.