Gdyby rzeczownik “gazeta” dał się stopniować, stopniem najwyższym byłby “Fakt”. Czas wypelnić obietnicę i pokazać, jak to pisemko robi swoim czytelnikom z mózgu już nie wodę nawet, lecz same bąbelki. Za przykład posłużą mi wyniki wrzucenia w google frazy “najdroższe bilety site:fakt.pl“. Można też skorzystać z własnego apletu “Faktu”.
To żadne zaskoczenie: najdroższe bilety są oczywiście w Warszawie. Z tym, że drożsiejsze były na Śląsku. W Poznaniu za to… też drożsiejsze. Jednak najdrożsiejsze we Wrocławiu. Dziwi cisza w Szczecinie, Olsztynie, czy Bydgoszczy —”Fakt” nie ma tam lokalnych mutacji?
Wszystko to bowiem artykuły lokalne. Adresowanych nie do niego czytelnik wydań papierowych nie przeczyta, aby nie zakumał oszustwa. Chodzi o to, by rozbuchać emocje i zwiększyć sprzedaż. Jak najfakciej.
To już nie jest sprawa dla rad etyki czy SDP. IMHO to sprawa dla sądu. Z powództwa Związku Miast Polskich.
Nikt nie ma nic do powiedzenia? Hm…
To mnie na prawdé nie rusza. Ani trochę. Po wielorybie w Wiśle nic już się nie da bardziej.
Nie czytam faktu.
Jak mnie mają ogłupiać, to w jedną stronę, co mam se wodę w mózgu na jony rozbijać.
Najpierw ustalmy jak liczymy cenę biletu. Podejścia są różne.
– Można liczyć nominalnie – czyli na zasadzie – “nie ma opłat za posłanie dziecka do szkoły, więc szkoła jest za darmo”
– lub realnie – doliczając do tego ukryte koszty pobierane w podatkach
Nie ukrywam, że jestem zwolennikiem tej drugiej metody. Ma ona ciekawy efekt tego, że cena biletu jest różna dla różnych ludzi. Np. dla pracującego w domu, a do poruszania się po mieście używającego samochodu wynosi +nieskończoność (udział finansowania ZTM w podatkach/0).
Oczywiście Fakt w ogóle nie zajmuje się obliczaniem czegokolwiek, więc pominąłbym go tutaj.
Inne metody to :
– (cytowana już w którymś wpisie) cena biletu/długość sieci w km, lub warianty tegoż,
– cena biletu/średnie zarobki w danej miejscowości