O aferach — tych krajowych, politycznych czy polityczno-kryminalnych — pisuję tu rzadko. Właściwie niemal wcale, a na twitterze też niewiele. Nieporównanie bardziej interesujące sa wszak katastrofy kolejowe. Nie, nie te, gdy ktoś zginął, lecz te, w których utopiona kasa wyżywiłaby niejedno miasto przez dekadę. Szczęśliwie Polska pod wszystkimi kolejnymi rządami daje radę przynajmniej w tym sensie, że u nas takich afer nie było. Pisuję więc o Danii, Holandii, Belgii, Niemczech, bo zaiste jest o czym.
Afer politycznych w Polsce nie brakuje i stale przybywa. Dziś jaśnie Prezes Jedynie Słusznej Partii ogłosił, że swego rodzaju aferą był stosunekPO do okręgu siedlecko-ostrołęckiego. Komisja śledcza do zbadania liczby ofiar jest w drodze. Czemu zatem rzadko o krajowych skandalach piszę?
Otóż dlatego, że rzadko — i coraz rzadziej — w “aferze” widzę aferę, a w “skandalu” skandal. Bez względu na to, kto atakuje, kto zaś usiłuje się bronić. Oczywiście PiS dzierży tytuł mistrza wszechwag w doszukiwaniu się afer, PO ogłasza je rzadziej, ale proporcje są podobne: średnio raz na dziesięć ogłoszeń gotów jestem uznać, że akurat nie doszlo do rażącego przejawu inflacji słów.
PO parę sporych i rzeczywistych afer na koncie miała. PiS jakby mniej, za to kandyduje do pierwszeństwa w konkurencji megaafer, bo takimi pachną mi SKOKi, podsłuchy Falenty, a być może także KNF. Gdy jednak ktoś każe mi się strasznie oburzać np. lotami Kuchcińskiego, włącza mi się trochę obojętności i trochę symetryzmu, bo wszak nie ma chyba takiego rządu w Polsce i na świecie, w którym ktoś nie nadużyłby VIPowskich uprawnień. Raz, góra dwa można się ironicznie wyzłośliwić na twitterze i cześć.

Trochę to wygląda, jakbym mierzył afery nie skalą uchybień moralności, lecz finansową. Owszem, mam taką skłonność. Holendrzy stacili na Fyrze grube miliardy i choć nic nie wskazuje na istnienie jakichkolwiek winnych, nikomu nie da się zarzucić działania w złej wierze, dla mnie to Afera przez bardzo duże A. Takie zaś afery zdarzać się będą, dopóki istnieje państwowa działalność zahaczająca o wolny rynek.
Potencjalną aferą jest każdy duży zakup sprzętu przez wojsko, każda wielka inwestycja infrastrukturalna, organizacja topowej imprezy sportowej itp. Nie zanosi się raczej na to, by owe dziedziny zostały w pełni sprywatyzowane, w Polsce zresztą PiS skutecznia zwiększa zamiast zmniejszać zakres działalności państwa, więc na brak atrakcji do końca życia nie powinienem narzekać.
Gdyby jednak zdarzyło się gdzieś i kiedyś, że styk państwowego z prywatnym zniknie, afery nie znikną. Pozostanie wciąż kilka niewielkich pół pozwalającym na ich zasiew. Jeśli zaś nawet nie zdarzy się już nic naprawdę aferalnego, afer i tak nie zabraknie tak długo, jak długo istnieć będą cztery następujące elementy układanki:
* strona rządowa
* opozycja
* media dowolnej orientacji
* żądni afer odbiorcy mediów.
Jeśli znajdzie się ktoś przewidujący kres istnienia któregokolwiek z tych elementów, proszę o komentarz.
Czteropak ten ma taką właściwość, że zawsze i w każdej kwestii trzy z czterech stron chcą afery: pierwsza albo druga oraz dwie ostatnie. Jeśli nawet rzeczywista aferalność “afery” okaże się znikoma lub zupełnie żadna, trzy proaferalne elementy będą wmawiać czwartemu, że skandal jest straszny, a w co drugim przypadku okażę się to skuteczne: oskarżeni, choć całkiem niewinni, sami uwierzą, że nabruździli. Przykłady już w Polsce mieliśmy. I to jest prawdziwa afer praprzyczyna.
No to pa, do następnej afery.